Quantcast
Channel: mr_pandino's Last.fm Journal
Viewing all articles
Browse latest Browse all 9

28 VII – Dream Theater, Amplifier

$
0
0
Czw 28 VII – Dream Theater, Amplifier

Postaram się krótko i na temat.

AMPLIFIER

Zespół, którego pierwszą ("Amplifier") i trzecią ("The Octopus") płytę uwielbiam, pokazał się w Katowicach w sposób bardzo minimalistyczny. Ale cóż, taka jest rola supportu, nawet jeśli nazwanego "special guest". 30-minutowy set złożony z czterech kawałków może nie powalił na kolana, ale też mnie nie zawiódł. Wiele się nie spodziewałem, oczekiwał będę dopiero kiedy uda mi się wybrać na ich samodzielny, pełnowymiarowy koncert. Dobór utworów niestety troszkę słaby, szczególnie jeśli chodzi o "The Octopus", bo można było spokojnie zagrać kilka bardziej wpadających w ucho kompozycji. Jeśli chodzi o "Motorhead" i "Airbourne" to nie było opcji, żeby te utwory się nie pojawiły. Nagłośnienie troszkę kulało, acz zespół młody i materiałem do wyrzeźbienia poważnej firmy są jak najbardziej.

DREAM THEATER

Na ten występ jechałem z dwóch powodów. Pierwszy z nich jest klarowny i raczej oczywisty - Mike Mangini; drugi dotyczył mojego zawodu po występie DT w Bydgoszczy na Progressive Nation - po prostu chciałem sprawdzić, w jakim kierunku ta progresywna maszyna zmierza. I odczucia mam mieszane (z przechyłem zdecydowanym na pozytywne). Oczywiście, nie będę podważał tego jak doskonałymi muzykami są wszyscy członkowie teatru, włączając w to nowego pałkera. Oczywiste jest również to, że doskonale prezentują się wizualnie, jakościowo, nagłośnieniowo itd. I tak do połowy koncertu wszystko było doskonale, przypominało mi to nieco ten pamiętny występ z Poznania z 2005 roku (rewelacyjny i genialny), niestety mniej więcej w połowie coś siadło. Zaczęło się chwilami robić to, co zmęczyło mnie podczas koncertu w Bydgoszczy, a mianowicie gdzieś w czasie "The Ytse Jam" technologia i technika, doskonałość i dokładność zaczęły brać zdecydowaną górę nad emocjonalnością, której muzyce DT wcale nie brakuje. I tak było przez kilka kawałków. Na kolana powalił początek, jak wspomniałem. "Endless Sacrifice" - doskonałe. O solówce Manginiego napiszę na końcu. Na szczęście od "Caught in a Web" znowu zaczęło robić się ciekawie i tak... czysto teatralnie. Bardzo dobrze zabrzmiał "The Count Of Tuscany", co mnie troszkę zaskoczyło bo do albumu z tym kawałkiem jestem bardzo nieprzekonany. No i szkoda troszkę, ze zabrakło "Metropolis", bo "Learning to Live" to jednak nie to samo. A teraz jeszcze słów kilka o zastępcy Portnoya za garami. Chłop ma powera niesamowitego, doskonałą technikę i świetne wyczucie. Jego solówka mogła zrobić wrażenie i na wielu zapewne zrobiła, ale mnie czegoś w niej brakowało. Nie wiem do końca jak to nazwać, ale skłaniam się do stwierdzenia, że DT straciło genialnego muzyka i charyzmatycznego człowieka, a zastąpiło go tylko genialnym muzykiem. Brakowało mi jakiejś swoistej lekkości w tym całym graniu, któremu nie można muzycznie niczego zarzucić. Ale nie było tego kontaktu, przynajmniej ze mną nie zawiązał go Mangini takiego jak potrafił to zrobić Portnoy. Tak czy inaczej, koncert udany i wart pieniędzy i czasu na nie wydanych. Acz postanowiłem sobie, że (to był już mój trzeci ich koncert) na dwa/trzy koncerty DT w Polsce muszę sobie zrobić przerwę. A potem oczywiście znów się wybiorę, i oby mi opadła szczęka tak jak to było w Poznaniu w 2005.

No i nie wyszło krótko i na temat :P

Viewing all articles
Browse latest Browse all 9

Latest Images

Trending Articles





Latest Images